Nie.

Pawłowi
jak dawniej, tak znów, lecz teraz
bardziej niż kiedykolwiek


Nie mam dyplomu.
Nie wiem dlaczego.
Jakoś tak wyszło.

Skoro to nie wstyd (...nikt nie wytyka,
a nawet jeśli – będzie mi magistrem)
– zacznę się uczyć praktyk od życia.

Nie mam nazwiska
na żadnej pracy.
Tylko ta strona.  

Skoro i tak zaczynam od nowa
pisać, by pisać pod każdym względem,
więc też nie muszę niczego żałować.

Nie mam dowodu,
żadnych papierów.
Jakoś to będzie.

***

Ja – zaimek pierwszy zawsze;
nie powinien być przypadkiem
ten, co ma ostatnie zdanie. 

Czasem się boję, że w tym utonę,
gdy ktoś mnie prosi, to nie odmawiam.
Mądrość czy głupstwo? Chyba nie cieszy
już wolontariat. 

Ty – dla ciebie bez opłaty,
nikt nie wytknie: „egoistka!“,
wiesz, mnie można wykorzystać. 

Ktoś mi powiedział kiedyś, że beta
to nie jest praca, a stan umysłu.
Mam całe życie, by się przekonać,
ile w tym zysku. 

***

Mówiłam kiedyś o tym, że pogoda
wtedy ma miejsce, gdy ciepłe dłonie
i to tak prawdziwe. Takie bardzo moje.

A kiedy nie ma w plusie dwudziestu,
to potrzebuję kogoś, kto ciepło
gęste przyniesie.
Nie spojrzy w przeszłość.

I raz wyrwałeś mnie w polny spacer,
a zbieraliśmy kłosy i mlecze,
maki, stokrotki.
Rozgrzałam ręce.

To była miła chwila połączenia
niespodziewana, że ma coś zmienić.
W życiu obeznani głupcy odmłodzeni.

***

wiedziałeś
że mnie można
i nie wykorzystałeś...?

***

opowiem ci moją historię

że jeden zdradzony pod wpływem
a z innym nie wyjdzie na siłę
przyjaźń – przyszła raz nagle
urosła do zbyt nierealnej
wiedziałam, nie możesz. jak wyrok.

było. tak było. niech zniknie!
wiem, trudne, przepraszam, umilknę
musimy zapomnieć; to błędy:
spacery, uśmiechy i względy
nie płacz. pozostań już przy niej. 

***

Nie było to nic wielkiego,
nic złego.
Nie dotykaliśmy siebie,
ja nie grzeszyłam milczeniem
ty nie obiecywałeś.

To wtedy, gdy wyszłam sama
samiutka
z Wojasa, Vuitton czy Wittchen.
Tak wielka i wciąż taka mała
w paznokciach krwistych.

Słońce świeciło odważnie,
tak raźniej,
a trawa gilgała w stopy,
bywaliśmy razem do zmroku,
dziwiąc się, jak to rozkoszne.

Nie było to nic wielkiego,
nic złego,
i tylko rozsądku w tym nie ma,
gdy nie da się zostać do rana,
a wrócić do domu też...

***

Narzeczonemu, ale nieswojemu
podała kwiatka panna z eks-haremu.
Fiołek pachnie ładnie,
chociaż rośnie w bagnie.
Spacer tragedią dla ekosystemu.

***

Pani będąca literacką klęską
mocno wierzyła w przyjaźń damsko-męską,
pisała tomiki,
nie widząc krytyki.
Gorzej niż Werter wpadła w męczeństwo.

***

Umiem w samotność – to nic nowego,
szybko za szybko wybiegłam z domu,
te dwa pokoje, w tym jeden na pranie,
nie przeszkadzają.

Niby to zwykłe – ora et labora
– takie trywialne, aż w zębach zgrzyta,
lecz ja już nie czuję i nic nie myślę.
Bezpieczna przystań.

Nie ma problemu, jeśli teraz wyjdziesz,
zmyję makijaż, sama się położę,
przytulę Pratchetta z przyzwyczajenia.
Ankh-Morpork płonie.

Może to minie, może raz zostaniesz,
bym mogła rano zrobić grzanki z masłem,
bym mogła rano powiedzieć „dzień dobry”
jak zawsze tacie.

***

dwadzieścia lat wcześniej

tej mokrej plamy przed drzwiami
którą zostawiłeś idąc
butami tłukąc
szurając
(jakby się kłócąc sam ze sobą)
nie wytrę

Zamykam zamek.

na tym fotelu zszarganym
starym który ty lubiłeś
zawsze siadałeś
i spałeś
i na kolanach mnie miałeś
też siądę

Wspominam dawne.

tę twoją płytę sprzed roku
zapuszczę na starym sprzęcie
trochę posłucham
Led Zeppelin,
Osbourne, Morrison, Heatfield
to nudne

Ja już chcę lato.

w tę zaschłą plamę pod drzwiami
wdepniesz butami tłukąc
powoli wchodząc
i tuląc
gilgając i wąsem i brodą
tęskniłam

Kocham cię, tato. 

***

Teraz

A może to
że coś chciał
że dziś milczy
– dokądś zmierza?

A może to
że chce ktoś
nie chcieć już
– zmienna teza?

A może to
że móc mieć
w oka mgnieniu
– niemożliwość?

A może to
jest ten brak
chęci by chcieć
być cierpliwą.

***

ckliwo
nie pisać
żyć z tekstu
próbuję

***

Na dyrdymały dziś się powołuję!
Coś tam o życiu wiem, a wciąż mała głowa,
szanse logiczne u mnie są dość nikłe,
tylko o bezsensy potrafię wojować,
bo jaki jest sens członkostwa w tej bitwie na słowa?

Żeby chociaż była prawdziwa nagroda!
Żeby pieśń śpiewały dzieci na galowo,
żeby dali kwiaty lub order ze złota
członki Wielkiej Rady, Miodek bohatersko
lub na pocieszenie dyplom przesyłką kurierską.

Marzenia graniczą ze sferą nonsensu;
podarunek biednych autorów za frajer.
Strofy nie są w cenie. Wersy są przegrane.

I nie mam pojęcia, ile dotąd razy
próbowałam sprzedać, wydać, zapracować.
Absurdalnie trudno opylić dziś słowa.

***

twoja
obecność
to dla mnie
zbyt ważne

***

Spotkałam ciebie na mieście przypadkiem,
byłeś sam. Nieprawda. Czekałam na ciebie.
Opowiedz mi o tym, czy chociaż myślałeś...
Po co, nie pytaj, bo nie wiem.

Wiem tylko, że jesteś jak okazja życia,
jak odpowiedź mędrca, perpetuum mobile,
jak ktoś, kogo znam i kogo chcę poznawać,
i ktoś, kto pozostać powinien.

Tamte dni poprzednie, które malowałeś
sobą jak na płótnie farbą zrozumienia,
odchodzą powoli. Za blisko sumienia
są, by z nich kawałki poskładać na całe.

Już niczego nie mam, ledwo stare słowo,
nowe tylko słyszę sama w swojej w głowie.
Winniśmy na pewno tego po połowie,
że się tak daliśmy sobie przelotowo.

Ja potrafię słuchać i potrafię milczeć,
ale dziś za mocno słowa prą do gardła...
Choć ten raz, bo może zaraz znowu znikniesz.

Z przymrużeniem oka fantazję w strof aktach
opowiem, więc zostań i bajki posłuchaj...

Twój szept, że to bajka na faktach.

***

traktat
między nami
wiedziałam
że wyśnię

***

O tobie myśleć,
gdy kwitnąć idzie
i otwieramy sezon motocyklem.
„Trzymaj się mocno!” – na obwodnicy.

O tobie myśleć
z opalenizną,
rankiem sprzedając wolność turystom,
a nocą my i „Heroes 3” do pizzy.

Myśleć o tobie
w czasie czekania
na spacer; kasztany i liście złote...
Czapka przestaje być złym pomysłem.

O tobie myśleć
i lepić bałwana
takiego trochę jak ty, gdy żartujesz.
Twój ciepły dotyk w najgorszą zimę.

O tobie myśleć
o każdej porze.
Co było wcześniej – nie ma znaczenia,
odkąd zabrałeś mnie na wycieczkę.

Myśleć o tobie
daje nadzieję.
I strasznie głupia jest taka pora.
Każda ta, w której brakuje ciebie.

O tobie myśleć.

***

Dwie dekady temu zabrała w niedzielę
(do dziś nawet w autkach zbyt mnie oszołamia)
na niezbyt dziecięcą, żwawą karuzelę,
później wyrzuciła Kundla bez pytania,
a – nawet szmaciany – był mi przyjacielem.

Nie lubiłam, gdy wychodziła do pracy,
odbijałam sobie, wygrywając w Scrabble,
podkradając szminki, buty, kryminały
i się uważając za dorosłą bardziej,
i że kiedyś wszystko ja zrobię inaczej.

Dziś wcale nie robię nic od mamy lepiej,
też wychodzę z domu, mam faceta w ruchu
i półkę Chmielewskiej.

Dziś te gorsze chwile nie są już ponure;
też chciałabym kiedyś usłyszeć od kogoś:
dziękuję, mamo.
Dziękuję.

***

Ocena nie jest przejawem geniuszu,
mieć swoje zdanie to już nihil novi,
lecz ja nie mogę stracić kontroli,
aby upoić tłum przekonaniami.
Tak bardzo się boję.

Tak bardzo się boję mówić o czymkolwiek,
czego wciąż w głowie być może za mało
czy przyklaskiwać po innych banałom
i jak papuga lub głuchy telefon...
Ja tak nie mogę.

Ja tak nie mogę bez konkret-researchu,
co się nie kończy tylko w PWN-ie,
choć gdyby zabrać Scholar, Wikipedię,
Projekt Gutenberg, Słownik Synonimów,
mnie już nie będzie.

***

Kto powiedział, że turyści
obeznani są na świecie,
tego powinno przeczyścić
w zakyntoskiej toalecie.

***

Kto nie mówi, że aŁtorzy
nie przyklaskują żenadzie,
niech poszuka dobrej prozy
na Wattpadzie! Na Armadzie!

***

Kto mi wmówi, że wakacje
z Lidlem to nie jakaś ściema,
tego wysłać na kastrację
do Bangkoku. Wyjścia nie ma.

***

Kto zarzuci ocenkowni:
„narzucacie swoje racje!”,
niech pięćdziesiąt łyżek Greja
łyka co dzień na kolację.

***

stawiasz spację
półroczną
aż czuję
ją w trzewiach

***

Są takie chwile, kiedy wybrać trzeba
ważniejsze od ważnych,
od bliskich dalekie.
Więc skąd to kowadło, ścisk serca i dygot?
Niby już niemało wiem coś o tym przecież...

Odchodząc od siebie, wymuszamy uśmiech,
echo starych sekund psuje pożegnanie.
Świadoma, że strasznie straszna ta odległość,
wracam sama; pusto, licho, ociężale.

Nie chcę drogich rzeczy – jedna jest mi droga,
wystarczy. Nie chcę kopert, kart ani przelewu.
Tu by wystarczyło mieć cię trochę bliżej...
Nago i w ubraniach. Z celem i bez celu.

Lecz są takie chwile, kiedy wybrać trzeba
bolesne od tych mniej,
i ostre, ostrzejsze...
W pierś bicie katowskie, że lepiej tu, teraz,
by w przyszłości osobno nie musieć już więcej.

***

czekam na ciebie
piszę
...cóż zostało?

***

nie widzę sensu
ale coś tam skubię
to jakby puszczać w system coś na przekór
trzeba odwagi głupoty talentu

nie widzę przeszkód
aby czas zmarnować
to jak spodziewać się dobra od wroga
liczyć na cud od słowa do słowa

nie widzę potrzeb
brak rynku zbytu
to paranoja że wciąż tu jestem
słowem buduję co chowam wewnętrznie

lecz widzę kogoś
kto nadal to chłonie
gdy w komentarzu pochwali nieskromnie
a kciukiem wzwyż – tak jakby dotknie

***

Kocham twój dotyk
za każdym razem, kiedy podchodzisz.
Ten z głębi uczuć albo wydroczony;
udko czy pierś – stópka czy kolano.

Kocham twój zapach.
Sypiam w koszulce o dużo za dużej,
by się bukietem Rexony dobudzić
i chcę rytuał powtarzać co rano. 

Kocham, jak patrzysz.
Oczy masz jak nikt-nigdy-nigdzie takie,
lubię, gdy zerkasz na mnie ukradkiem
na jasnoniebiesko – ciepło, choć niezłomnie.

I kocham jeszcze więcej twych składowych.
Nawet te kanty, cienie i różnice.
Biorę całego, nic nie odliczę.
Więc wróć już do mnie.

***

dom –
to dwie spółgłoski
liter trzy
sylaba

dom –
czy jeśli będzie
dwoje nas
się nada

dom –
to głoski aż trzy
ja ty i
nikt więcej

dom –
czy nami pełny
czy nie-
-pełny będzie

po podróży senność
jesteś już nareszcie
obok
dom
trzy znaki
więc spróbujmy jeszcze

rzucam się w niemocy
otul, bo noc straszna
dom
trzy znaki
dwoje
tylko
nas

przepraszam

***

– Nie musisz im pisać o wszystkim...
– Lecz mogę.
– Na ile babka wróżyła?
– Na dwoje.
– To patrz tylko na nas!
– Nas samych?
– Wiesz, nasz jest ten czas.
– Gros go mamy.

– Co, jeśli przestaniesz?
– Dech stracę.
– Te teksty są ważne?
– No, raczej...
– A daj mi swą dłoń.
– Już na zawsze?
– Tak. I, wiesz, teraz będzie...
– Inaczej.

***

Tak, mamy kota.
Dom, święty spokój.
Tyle mi trzeba.

Choć czasem pewnie myśl po głowie chodzi,
że wiele rzeczy zdążę jeszcze zrobić...
Powieść bez filologa.

Mam twe nazwisko
teoretycznie.
To tylko słowo.

Nie chcę na biało, w tłumie i do rana,
że to bardziej dla nich, aniżeli dla nas.
Trudno, niech się przeliczą.

W końcu ad acta.
Wiem, o co chodzi.
Już dobrze będzie.

Nie planuję dalej tylko na papierze,
lecz i ty zostań ze mną, czytelniku,
bo wrócę jeszcze.

Już dobrze będzie.
Już dobrze będzie.
Już dobrze będzie.